Brytyjska gospodarka w recesji po pseudo-Brexicie, lockdownach i w trakcie transformacji energetycznej

Londyńskie wołanie do odległych miast” wywołało wymierny skutek. W środę, 1. lutego 2023 r. na wezwanie związków zawodowych pracę przerwało ponad pół miliona ludzi, a ponad 100.000 wyszło na ulice, oprotestowując zarówno politykę ekonomiczną rządu Rishiego Sunaka, jak i protestując przeciw przegłosowanemu właśnie przez Izbę Gmin ograniczeniu prawa do strajku. Oczywiście, torysi i całą rządząca Brytanią klasa polityczno-finansowa mają wypracowane strategie ignorowania akcji społecznych, nawet tak rozległych, niespodziewanie jednak (?) otrzymały cios z kolejnej strony. Oto bowiem Międzynarodowy Fundusz Walutowy zmienił swoją prognozę gospodarki brytyjskiej na ten rok, przewidując ujemny wzrost gospodarczy na poziomie -0,6 proc., co uczyniłoby z UK niechlubny wyjątek nawet na tle innych zwalniających ekonomicznie państw Zachodu.

 

Skutki lockdownów i transformacji energetycznej

 

Rzecz jasna, gabinet i Bank Anglii nadal robią dobre miny, pocieszając się, że kryzys na pewno potrwa krócej, będzie mniej dotkliwy, a w ogóle to ma przecież charakter globalny – choć w istocie spowolnienie dotyka w pierwszej kolejnej państw zarażonych… polityką lockdownów i transformacją energetyczną. W dodatku, co prawda zdaniem IMF Eurozona pochwali się zaledwie 0,7-procentowym wzrostem, USA 1,4 proc., a Kanada 1,8 proc., jednak nawet Rosji, czyli państwu ponoszącemu bezpośredni wysiłek wojenny wobec całego obozu euroatlantyckiego – ma pójść lepiej niż UK, bo rosyjska recesja ma być o połowę mniejsza od brytyjskiej.

 

Nic więc dziwnego, że w kuluarach wyspiarskiej polityki słyszy się ponoć sardoniczny chichot Borisa Johnsona i coraz wyraźniejsze dyskusje, czy „wyglądającego na coraz bardziej zmęczonego” Sunaka powinien zastąpić dopiero po przyspieszonych wyborach lider Labour Party, sir Keir Starmer, czy może lepiej nie ma co czekać, tylko przywołać z politycznych zaświatów byłego konserwatywnego premiera, obecnie wyżywającego się w najlepsze na odcinku wojenno-ukraińskim. Na razie można zakładać, że zgodnie z logiką kolejnego spychania z sań – za burtą znajdzie się jako pierwszy fatalnie wypadający w konfrontacji z kryzysem i krytyką kanclerz skarbu, Jeremy Hunt. W dodatku zaś oficjalne zapewnienia, że nie będzie tak źle – wypadają blado wobec faktów i konkretnych decyzji, takich, jak kolejna już podwyżka stóp procentowych, ogłoszona przez Bank Anglii na zakończenie słabo umotywowanych wezwań do optymizmu. 4-procentowe stopy są najwyższe od 14 lat, oznaczając dla milionów gospodarstw dalszy wzrost kosztów utrzymania, tylko jeden z wielu spodziewanych w tym roku, tuż przed nadchodzącą, marcową podwyżką cen energii (regulacje takie na rynku brytyjskim prowadzone są regularnie dwa razy rocznie).

 

Inflacja podażowa

 

Co istotne, wobec inflacji wynoszącej w skali rocznej na grudzień 2022 r. 10,528%, są to działania albo dalece niewystarczające wg klasycznej, monetarystycznej szkoły, albo wprost pozbawione sensu wobec podażowego charakteru wzrostu inflacji, napędzanego niekontrolowanymi, spekulacyjnymi wzrostami cen na rynku gazu oraz powracającymi przerwami łańcuchów dostaw, a więc osłabioną podażą, która wciąż nie powróciła do stanu przedCOVIDowego. Jeśli dodać do tego potwierdzaną nawet przez IMF słabość brytyjskiego rynku pracy, zaburzonego tak wskutek lockdownów, jak i ograniczeń BREXITowych – otrzymamy obraz całkowitej bezradności polityki ekonomicznej torysów, choć i jałowości kontrpropozycji zgłaszanych niemrawo z ław Partii Pracy. Faktycznie rząd potrafi jedynie powtarzać, że nie ugnie się pod presją inflacyjną, jakby to faktycznie płace realne (w rzeczywistości spadające w zastraszającym tempie), a nie m.in. rosnące jeszcze szybciej zyski korporacyjne stanowiły mechanizm zarazem wzrostu cen, jak i recesji.

 

Siedem dni bez strajków

 

W efekcie w lutym mieszkańcy UK będą mieli ledwie siedem dni bez strajków i protestów (i to nie po kolei…). Kontynuację swych akcji zapowiedzieli już nauczyciele i personel pomocniczy szkół, wykładowcy akademiccy, pielęgniarki, ratownicy medyczni, kierowcy karetek, fizjoterapeuci, salowe, maszyniści, kierowcy autobusów, a nawet pracownicy służby cywilnej (departamentów ruchu drogowego, pracy i emerytur) oraz… British Museum. Z kręgów popierającej strajkujących lewicy autentycznie socjalistycznej pojawiają się coraz głośniejsze wezwania do strajku generalnego, czyli broni ostatecznej, nieużywanej w UK od… 1926 roku. Rząd i klasa polityczna w odpowiedzi stosują trick przetestowany paradoksalnie jeszcze w czasach New Labour, kiedy to kontynuując na wielką skalę program prywatyzacji usług publicznych – władze umywały ręce i odżegnywały się od uznawania za stronę nawet w odniesieniu do tych sektorów, które (jak ochrona zdrowia i część oświaty) pozostały w rękach państwowych. Również i dziś Sunak powtarza więc jedynie zapewnienia, że jego rolą jest zapewnianie dobrego klimatu gospodarczego, jednak wobec kumulacji złych wskaźników mało kto traktuje te deklaracje poważnie, nawet w samej Partii Konserwatywnej.

 

W dodatku rząd sam zaczyna sobie przeczyć, z jednej strony przyznając się do wpływu na podwyżki (w każdym razie w sektorze publicznym, ale równocześnie z góry zakładając ich ograniczenie do „ nie więcej niż 3,5 proc.”. Biorąc pod uwagę, że zdecydowana postawa wielkiej centrali związkowej UNITE pozwoliła uzyskać dla 200 pracowników podlondyńskiego lotniska Luton podwyżki w wymiarze aż 28 proc. – blade obietnice Sunaka za całą pewnością nie zadowolą nikogo ze zdeterminowanych do kontynuacji strajków. Wszystkie protestujące grupy zawodowe domagają się bowiem podwyżek powyżej poziomu inflacji, w tym zwłaszcza wzrostu cen energii i żywności (w tym drugim przypadku roczna inflacja w 2022 r. wyniosła na grudzień aż 16,8 proc.).

 

Solidarność ze strajkującymi

 

Jeszcze gorszą wiadomością dla rządzących jest wreszcie fiasko strategii budowania społecznego niezadowolenia wymierzonego w strajkujących i związki. W dalszym ciągu sondaże wykazują znaczną przewagę poparcia dla strajkujących – najwyższe w przypadku pielęgniarek, 45 proc. zwolenników wobec 30 proc. krytyków akcji protestacyjnych i to pomimo intensywnej, znanej wszak i z neoliberalnej propagandy III RP kampanii czarnego PR-u. Można by więc zauważyć, że elity poniekąd oberwały rykoszetem własnych haseł z okresu COVIDa, kiedy to niepotrzebnie społeczeństwom przypomniano o wykonujących czarną robotę, a marnie wynagradzanych grupach zawodowych. Zniecierpliwiony gabinet sięgnąć więc w końcu po metody polityczno-prawne, przeforsowując przymus pracy w wybranych sektorach i wskazywanych przez pracodawców stanowiskach nawet w trakcie leganie prowadzonej akcji strajkowej. To jednak wywołało wspomniany zryw strajkowy, zachęcając odżegnujących się dotąd od haseł politycznych, pozapłacowych i ponadbranżowych związkowców do lepszej koordynacji działań.

 

Oczywiście jednak zmęczenie przedłużającą się konfrontacją narasta, z tym, że aż 66 proc. ankietowanych mieszkańców UK wini… rząd za przedłużanie sporu z pracobiorcami, przy czym uważa tak nawet… 57 proc. wyborców torysów. A to oznacza, że Sunakowi może skończyć się czas. O ile bowiem mógł on zostać liderem własnej partii, a więc i premierem z (łagodnie mówiąc) ominięciem reguł wewnętrznej demokracji i o ile też mógłby przejść do porządku nad rosnącym niezadowoleniem społecznym – to kumulacja negatywnych ocen wyborczych, krytyki partyjnej i zwłaszcza negatywnej oceny rynków finansowych oznaczała już wyrok dla niejednego brytyjskiego premiera. Mimo więc swego rodowodu wprost z kręgów globalnej finansjery – obecny lokator No. 10 naprawdę ma się czym martwić.

 

Konrad Rękas