Czy eliminując rosyjski gaz Zachód (w tym Polska) – popadnie w zależność od... rosyjskiego uranu oraz chińskiego neodymu, dysprozu i prazaodymu?

Dalsza transformacja energetyczna w kierunku źródeł odnawialnych ma być asekurowana zwiększonym wykorzystaniem energii jądrowej. Tym samym zagwarantowana zostanie również większa niezależność systemów krajów-konsumentów energii od dostaw surowców energetycznych – tak mniej więcej brzmi „dobra wiadomość” towarzysząca wojnie rosyjsko-ukraińskiej czy raczej przekaz wyjaśniający motywy jej dalszego podtrzymywania przez kręgi kapitałowe zainteresowane zyskami ze zmian na rynku energii. Jest to również kierunek wyznaczony polityce energetycznej III RP, która wraz z dewastacją polskiego przemysłu węglowego ma się opierać właśnie na elektrowniach atomowych (z udziałem kapitału amerykańskiego i południowo-koreańskiego), dekoracyjnie i na bezpośrednie żądanie Komisji Europejskiej upstrzonych farmami wiatrowymi. Dowcip polega jednak na tym, że to nie Stany Zjednoczone, Unia Europejska ani ich sojusznicy dysponują przewagą technologiczną i surowcową w obu tych, uznawanych za przyszłościowe, sektorach energetyki. Wciąż bowiem nie może być mowy o „czystej” energii odnawialnej bez surowców wydobywanych i komponentów konstruowanych w Chinach, zaś zarówno pod względem ilości, wartości i tempa budowy nowych reaktorów jądrowych, jak i dostaw paliwa do nich – największą dynamikę wzrostu wykazuje rosyjski ROSATOM. Czy zatem eliminując rosyjski gaz Zachód (w tym Polska) – popadnie w zależność od rosyjskiego uranu oraz chińskiego neodymu, dysprozu i prazaodymu?

 

Już trzecia elektrownia atomowa! W obiecaniu…

 

Niejako na osłodę tradycyjnej kapitulacji swego rządu w sprawie ustawy wiatrakowej – Mateusz Morawiecki nie byle gdzie, bo w Davos, powtórzył wobec kierowników zachodniej gospodarki deklarację budowy już trzeciej elektrowni jądrowej w Polsce. Czy raczej, żeby być ścisłym – złożył trzecią obietnicę w sprawie inwestycji, z których jak dotąd nie powstała ani jedna… Program Polskiej Energetyki Jądrowej przewiduje powstanie pierwszego bloku jądrowego już w 2033 r., a kolejnych w ciągu następnej dekady. Podjęte w listopadzie 2022 r. decyzje oddają kontrolę nad całym przedsięwzięciem w ręce amerykańskiej Westinghouse Electric Company LLC przy pierwszym etapie Programu, obejmującym budowę sześciu reaktorów i wartym co najmniej 20 miliardów dolarów oraz południowokoreańskiej Korea Hydro Nuclear Power (KHNP) przy kolejnych trzech reaktorach. Trzeci partner nie został jeszcze wskazany. Odrzucona wcześniej pod wyraźnym naciskiem anglosaskim oferta Électricité de France może jednak powrócić wraz z projektami umocowania na polskim rynku technologii małych modułowych reaktorów jądrowych (SMR). Niezależnie jednak od tego jak zainteresowane rządy i konsorcja podzielą się kontrolą nad polską energetyką – oczywistym jest, że Polsce i Polakom pozostanie w jej ramach pozycja podrzędna: konsumentów i… płatników.

 

Ostrołęka C vs. Szalona Greta

 

I jest to sytuacja nieuchronna wobec wyrzeczenia się naszego naturalnego surowca energetycznego, czyli węgla,znakomicie przecież nadającego się także do substytucji importowanego gazu ziemnego, jak i odbudowy naszych mocy energii elektrycznej. Niestety, władze III RP ostatecznie chyba zamknęły taką możliwość najpierw marnując gigantyczne pieniądze na budowę bloku energetycznego Ostrołęka C (słynne „150 tys. zł strat na godzinę”), a potem równie spektakularnie burząc to, co już zdążyło powstać, w wyniku czego utopiono bezpośrednio co najmniej 1.35 miliarda złotych i docelowo pogrążono ostatnią próbę racjonalizacji przemian energetycznych w Polsce. W tej sytuacji pozostaje nam właściwie już tylko obserwować od kogo będziemy zależni w największym stopniu i to obserwować całkowicie bezsilnie, porównując postępowanie władz III RP ze zdecydowaniem niemieckiej policji wynoszącej nieszczęsną Gretę Thunberg z terenu histerycznego protestu przeciw rozszerzeniu wydobycia węgla w jednej z wielu wiosek Nadrenii-Północnej Westfalii.

 

Wysadzenie niemieckiej strategii energetycznej, Energiewende, było ewidentnie jednym z głównych celów sprowokowania wojny rosyjsko-ukraińskiej – a mimo to Berlin stara przynajmniej w dostępnym zakresie zabezpieczać krajowe interesy ekonomiczne, a więc i zwłaszcza energetyczne. Polakom zaś… Polakom nie tyle proponowane, co wprost narzucane jest skupianie się na technologii naziemnych turbin wiatrowych, gdzie indziej już masowo wypieranej przez wielkie farmy na wodach przybrzeżnych. Zarówno prowadzona przez rząd PiS nonsensowna walka z wiatrakami, jak i ponoszona w niej właśnie dotkliwa prestiżowo klęska,  to jednak tylko szamańskie tańce wokół problemu naszej niewydolności energetycznej, czyli stanu, do którego kolejne rządy doprowadziły Polskę zgodnie w ciągu ostatnich trzech dekad.

 

Odnawialna przyszłość Chin

 

Przyszłość tym bardziej nie przedstawia się dla Polaków jasno i ciepło, że nie tylko godzimy się na własną podrzędność i zależność energetyczną, ale też podporządkowani jesteśmy siłom bynajmniej nie dominującym w globalnej energetyce, a na pewno nie mającym wyłączności na innowacje, efektywność i przewagę technologiczną, ani surowcową. W przypadku energii ze źródeł odnawialnych (RE) wynika to przede wszystkim z pozycji Chin, które będąc największym globalnym konsumentem energii bynajmniej nie są jednoznacznym oponentem odchodzenia od paliw kopalnych, których same są niemal pozbawione w stosunku do wielkich potrzeb. Szansą Chin jest ich rosnące znaczenie jako eksportera surowców rzadkich (REE) używanych przy produkcji infrastruktury RE. Analitycy od dłuższego już czasu wskazują na groźbę szoków podażowych REE spodziewanych w związku z zakładanym wzrostem popytu w ciągu najbliższych 25 lat m.in. na neodym (używany przy produkcji samochodów hybrydowych oraz niektórych rodzajów turbin wiatrowych - prognozowany 7-proc. wzrost) i dysproz (wzrost o 2600 proc.!). Z kolei popyt na lit używany do produkcji ogniw baterii miałby wzrosnąć nawet o 674 proc. do roku 2030. Krytycy przyznają wprawdzie, że nie wszystkie komponenty nawet zaawansowanych technologii RE są faktycznie aż tak rzadkie, w dodatku zaś występują w znacznie większej ilości państw niż znaczące złoża węglowodorów, jednak ich eksploatacja związana jest z dużymi i trudno akceptowalnymi w krajach rdzeniowych kosztami środowiskowymi, zaś produkcja w krajach peryferyjnych podlega częstym zakłóceniom, jak w przypadku kobaltu, używanego w ogniwach baterii, a wydobywanego w Demokratycznej Republice Konga. Potencjalnie istnieje więc zagrożenie zarówno zakluczenia (lock-in) w technologiach opartych o REE, jak i groźba nowych postaw, a nawet konfliktów hegemonicznych o zasoby.

 

Potęga ROSATOMU

 

Obserwując obecną eskalację procesów transformacji energetycznej pod pretekstem wojny rosyjsko-ukraińskiej, niektórzy analitycy są zdania, że jesteśmy także świadkami gorącej fazy wojny między atomem (i płynnym gazem ziemnym LNG) a gazem ziemnym, oczywiście pod dekoracją energii odnawialnej i z zapewnieniami o „technologiach przejściowych”. Zwraca przy tym jednak uwagę fakt, że tak jak katarsko-amerykańskie LNG nie może pokryć nawet zachodnioeuropejskiego zapotrzebowania na gaz ziemny (a zatem terminale gazu płynnego przyjmują również dostawy surowca… rosyjskiego) – podobnie rosyjska technologia jądrowa wielu partnerom wydaje się być bardziej atrakcyjna i zaawansowana niż amerykańsko-brytyjska, no i ze stabilnym zapleczem surowcowym. Przekonanie, że „wybierając atom robimy na złość Putinowi” nie ma zatem większego sensu, biorąc pod uwagę, że z 440 aktywnych obecnie reaktorów jądrowych aż 80 jest rosyjskiej produkcji lub/i technologii VVER (wliczając te działające w środkowoeuropejskich państwach UE). Co ważniejsze jednak, spośród 53 nowobudowanych reaktorów – 20 to inwestycje ROSATOMU, z czego 17 poza granicami Rosji. Jak zwrócił uwagę Le Monde – oprócz Rosjan takie inwestycje zagraniczne prowadzą jeszcze tylko Francuzi i Koreańczycy z Południa (po dwa reaktory). No, ale w Polsce poćwiczą takie inwestycje Amerykanie…

 

Rosyjski udział w energetyce jądrowej związany jest także z dostawami paliwa. Federacja Rosyjska odpowiada wprawdzie jedynie za 8 proc. globalnej produkcji uranu, za to aż za 40 proc. jego przerobu i 46 proc. wzbogacania rudy. Rosjanie są trzecim co do wielkości dostawcą uranu do Unii Europejskiej, z 20 proc. udziałem w rynku, ale także z istotnym wpływem na tranzyt i transport do Europy rudy ze złóż w Kazachstanie i Uzbekistanie. I dla jasności obrazu – to ROSATOM sprzedaje 25 proc. paliwa używanego przez 93 reaktory pracujące na jednostkach U.S. Navy… Tak się zatem dziwnie składa, że akurat uran, zarówno w formie rudy, jak przerobiony i wzbogacony nie został objęty sankcjami zachodnimi, a warte ponad 210 milionów euro rocznie dostawy tego surowca do UE są kontynuowane pomimo wojennej retoryki i przy milczącej akceptacji również nie mających wyjścia Amerykanów.

 

Polska przegrywa wojnę energetyczną

 

Jasne, trwają poszukiwania nowych złóż, Amerykanie, z tejże znanej nam już Westinghouse, umiejętnie plagiatują rosyjską technologię VVER dzięki dotychczasowej kontroli nad ukraińskim systemem energetycznym – fakty są jednak takie, że wybór atomu zamiast gazu ziemnego (przy porzuceniu węgla) stawia nas w punkcie wyjścia zależności energetycznej plus, rzecz jasna, rosnące koszty, straty na rozpoczynanych i porzucanych projektach oraz naturalne dla III RP marnotrawstwo i korupcja. Niezależnie też od tego czy trwającą wojnę energetyczną wygra Rosja, China, sojusz tych dwóch państw, czy też świat zostanie trwale podzielony na energetyczne dominia – my będziemy tylko płacić: raz za wyrzeczenie się własnych aktywów, dwa za dobrowolne przyjęcie pozycji podrzędnej, klienckiej i peryferyjnej. Jedno jest bowiem pewne, przy kierownictwie politycznym i ekonomicznym znanym z ostatnich trzech dekad – Polska nie tylko tej wojny nie wygra, nie będzie nawet po stronie zwycięzców, za to jak zwykle znajdzie się wśród najbardziej doświadczonych przez klęskę ofiar wielkiego konfliktu.

 

I jak zwykle na własne życzenie i przy aplauzie gawiedzi.

 

Konrad Rękas