Wywiad z red. Konradem Rękasem dla Ukraina.ru

Ukraina.ru: Panie Redaktorze, w ostatnich dniach wielu ludzi porównywało wystąpienie Joe Bidena w Warszawie 26. marca ze słynną przemową Winstona Churchilla w Fulton, która stała się symbolem początku Zimnej Wojny. Co Pan o tym myśli? Jakie będą konsekwencje wystąpienia Bidena – dla Polski, Ukrainy i świata?

 

Konrad Rękas: Z pewnością ani talent literacki, ani waga wypowiadanych słów nawet nie zbliżają Joe Bidena do Winstona Churchilla, choć coś ich jednak łączy – obaj stanowią książkowe przykłady politycznych zbrodniarzy wojennych za biurka, a ponadto konsekwentnych podżegaczy. Dobitnie to potwierdza zresztą nie tylko warszawskie przemówienie prezydenta USA, ale także przypomniane ostatnio jego historyczna wypowiedź, gdy z dumą przyznawał się do swojej aktywnej roli podczas agresji NATO przeciw Serbii w 1999 r.

 

Co do reszty jednak, o ile Fulton było nieomal jawnym wypowiedzeniem Zimnej Wojny (mimo nieformalnej wówczas pozycji Churchilla) – o tyle Joe Biden w Warszawie dawał raczej sygnał do odwrotu. Bo też odzierając rzecz całą z efekciarskich sloganów – czego się właściwie dowiedzieliśmy? Że Stany Zjednoczone i NATO, tak przecież śmiałe i zdeterminowane w zachęcaniu Ukrainy do napaści na Rosję i Donbas – teraz nie mają zrobić nic, by dopomóc w szybkim i pokojowym zakończeniu konfliktu. Przeciwnie, będą nadal dostarczać broń i sprzęt, będą zarabiać nie tylko zresztą na ślepym uporze kijowskich władz, ale także na militarystycznym pobudzeniu w Polsce i innych krajach regionu – jednak same nie mają zamiaru ponosić żadnego ryzyka. Biden przyjechał i przemawiał zatem nie jako wojownik – ale jako typowy amerykański komiwojażer, radośnie zapowiadający, że wprawdzie Polakom i innym Europejczykom nie wolno kupować tańszego gazu z Rosji, ale w zamian za to on sprzeda im znacznie drożej amerykańskie LNG. Oto i cały wymiar obecnej polityki USA – schyłkowa hegemonia skupiona na ostatnich zyskach, jakie jeszcze może wydusić z swych krajów zależnych.

 

U.ru: Z kolei autorzy tekstu przemówienia Bidena wyraźnie starali się nakreślić paralelę między nim a papieżem Janem Pawłem II. Chodzi oczywiście o frazę „Nie lękajcie się!”,powtarzaną podczas homilii Ojca Świętego w komunistycznej Polsce. Dlaczego nie dostrzeżono tego świętokradztwa?

 

KR: Cóż, co przemówienie pod tym względem – to gorsze. George W. Bush z pełną powagą cytował prześmiewczą piosenkę polskiego zespołu folkowego zapowiadającego, że zbuduje drugie San Francisco, Barack Obama w 2012 r. z Białego Domu pozdrawiał Polaków słowami o „polskich obozach śmierci”, Mike Pompeo rozwodzi się nad bohaterstwem kontrowersyjnego żydowskiego partyzanta, Franciszka Blajchamana (przez polski IPN uważanego za jednego z „komunistycznych zbrodniarzy”). Joe Biden wtrącający tylko Jana Pawła II – nieomal uniknął gafy. Nieomal, bo jednak prawie dosłownie powiedział Polakom: „Nie lękajcie się SAMI wojować z Rosją. A gdy się już jako kolejni po Ukraińcach wplączecie w wojnę – to się za was pomodlimy!”. Ha, to już jednak lepiej, gdy usiłowali śpiewać…

 

U.ru: We wspomnianym przemówieniu prezydent Stanów stwierdził, że Putin „nie może pozostać u władzy”. Od kilku dni amerykańscy urzędnicy usprawiedliwiają się, zapewniając, że w drukowanej wersji nie było takich słów, a zmiana władzy w Rosji nie jest celem Stanów Zjednoczonych. Z Pana punktu widzenia, co to było – przejęzyczenie, osobiste stanowisko, czy (parafrazując rosyjskie przysłowie): co myśli Departament Stanu, to jest na języku Bidena?

 

KR: Takie freudowskie niby-przejęzyczenia można by oczywiście zrzucić na karb wieku i ciągle pogarszającej się kondycji umysłowej amerykańskiego prezydenta. Faktycznie jednak mamy do czynienia z dalszym podkręcaniem emocji, oczywiście przede wszystkim polskich i ukraińskich. Hasło „walki aż do obalenia Putina” są obliczone na użytek właśnie w Kijowie i w Warszawie. Ukraińców mają skłaniać do popierania tej bezsensownej, krwawej strategii walki za wszelką cenę. Polakom – wmawiać, że oto zawsze zwycięskie Stany Zjednoczone już wkrótce podyktują swe twarde warunki pokonanemu rosyjskiemu Imperium Zła, zaś władza prezydenta Federacji Rosyjskiej chwieje się w posadach i rychło się zawali od mocarnych ukraińsko-polsko-amerykańskich ciosów. Cóż, paradoksalnie przypomina to propagandę z… września 1939 r., kiedy to wciągniętych przez Brytyjczyków w beznadziejną wojnę Polaków do ostatnich chwil przed klęską pocieszano, że już, już francusko-brytyjska armia zaraz zajmie Berlin, polska kawaleria roznosi niemieckie czołgi, a Hitlera obalili jego właśni generałowie. Ponieważ zaś polskiej opinii publicznej łatwo wmawia się takie fałszywe historyczne analogie, jak stawianie znaku równości między obecną antynazistowską operacją rosyjską, a…agresją nazistowskich Niemiec na Polskę – skołowani Polacy nawet nie zauważają, że są niemal tak samo okłamywani, jak 83 lata temu.

 

U.ru: W swoim przemówieniu prezydent USA nie wspomniał o pomyśle polskich władz wprowadzenia na Ukrainę „sił pokojowych” NATO – wręcz przeciwnie, wezwał do przygotowania się do długiej wojny. A na szczycie NATO ten pomysł właściwie nawet nie był dyskutowany. Czy w końcu został pogrzebany – czy może nadal będzie realizowany z inicjatywy kilku państw na czele z Polską?

 

KR: Przede wszystkim zauważmy, że po naszej ostatniej rozmowie, w której poruszyliśmy właśnie kwestię planów interwencji polskiej i wkroczenia polskich wojsk pod znakami NATO na zachodnią Ukrainę, czyli dawne polskie Kresy – rzecznik polskiego ministerstwa służb specjalnych oskarżył mnie publicznie o „prowadzenie rosyjskiej narracji”. I nie minęło kilka dni, gdy Jarosław Kaczyński ogłosił dokładnie to samo, co zapowiedzieliśmy w naszym wywiadzie – polską gotowość do interwencji. Czyli to przywódca III RP powielił „rosyjską narrację”? Jego fani jakoś nabrali wody w ustawy i nie trzeba też chyba dodawać, że oczywiście nikt mnie nie przeprosił za pomówienia, choć sprawa nowej wyprawy kijowskiej – stała się nagle dość głośna.

 

Na szczęście na razie rozwój wypadków wskazuje na ostateczną kompromitację dyplomacji III RP– i chwała Bogu. Wygłosiwszy swoje słynne już kijowskie oświadczenie, wicepremier Kaczyński został bowiem zdezawuowany kolejno przez:

 

- zgromadzenie NATO,

 

- prezydenta USA,

 

- prezydenta Ukrainy (co z kolei dowodzi, że obecne władze Ukrainy (czyt: oligarchowie) oczekiwały wejścia PRAWDZIWYCH sił NATO i pełnowymiarowej wojny NATO z Rosją, a nie tylko polskiego zastępstwa).

 

No, to już zawrót głowy od sukcesów. W tej sytuacji jedynym, który zapewne zapamiętał, że ochotniczo zgłosiliśmy się do wojny na Ukrainie - jest prezydent Federacji Rosyjskiej. Możemy więc ostatecznie serdecznie pogratulować rządowi III RP jego przemyślanej i uzgodnionej międzynarodowo inicjatywy!

 

Jednak żarty żartami, ale sytuacja nadal wygląda poważanie. Im bardziej się bowiem USA i NATO odcinają od pomysłu polskiej interwencji na Ukrainie – tym bardziej może to być zasłona dymna i umycie rąk w przypadku planowanej po cichu „polskiej samowolnej akcji”. Najciekawsza jest w tym przypadku zresztą postawa Zełenskiego i jego sponsorów, którym chyba nie marzy się rola nowego Petlury, zwłaszcza jeśli pamiętają jak skończył ten oryginalny. Mieliśmy bowiem do czynienia z sytuacją kuriozum – z jednej strony żadna siła nie wyprosi przecież ekonomiczno-politycznych ukraińskich imigrantów, czy raczej osiedleńców z Polski, ale jednocześnie niby dlaczego NATO-wskie/polskie wojska miałyby wychodzić z opanowanych („objętych opieką”) terenów obecnej Ukrainy?

 

Taka cyniczna i nierozważna gra byłaby jednak ochotniczym zgłoszeniem Polski do udziału w III wojnie światowej i nie ma nic wspólnego z polską racją stanu. Ta zaś jest przecież oczywista – Polska mogłaby i powinna wrócić na Kresy, ale pod warunkiem pozbycia się z nich banderowców i denazyfikacji. Objęcie polskim protektoratem części Ukrainy by urządzić tam nazistowski skansen – to projekt kuriozum, który mógł powstać tylko w chorych fantazjach amerykańskich jastrzębi wojennych i ich polskich niewolników.

 

U.ru: W dniach wizyty Bidena w Polsce tam znów zaczęli mówić o „powrocie” obwodu Kaliningradzkiego, którego terytorium nigdy nie należał do Rzeczypospolitej. Warto zauważyć, że z pomysłem przeniesienia tego regionu Federacji Rosyjskiej do Polski w październiku 2019 r. wystąpił amerykański neokonserwatywny think tank Jamestown Foundation. Wtedy wydawało się to fantazją, ale w ciągu ostatniego miesiąca świat zmienił się dramatycznie. Czy Polska jest już gotowa do walki i wojny o Królewiec?

 

KR: Och, zaraz po wygaszeniu (?) wizji nowej wyprawy kijowskiej i zaopiekowania się nazistami we Lwowie – pojawiły się głosy nie tylko o Kaliningradzie, sentymentalnie zwanym w Polsce Królewcem, choć to historyczne miasto zostało zniszczone brytyjskimi nalotami podczas II wojny światowej, a odbudowane już jako najpierw sowiecki, a obecnie rosyjski port. Nagle ci sami agitatorzy zaczęli na wyrywki wyliczać też rzekome przewagi Sił Zbrojnych RP nad armią białoruską, wyliczając ile to dni zająłby zwycięski pochód na Mińsk itd. Musimy pamiętać, że chodzi nie tylko o wepchnięcie do wojny samej Polski, ale do objęcia działaniami jak największej ilości podmiotów i terytoriów na wschodzie. Napaść na Białoruś mieści się w parszywej logice takiej wiecznej wojny, która zdaniem waszyngtońskich strategów rozgorzeć powinna na wszystkich granicach Eurazji. Nie tylko zresztą przeciw Rosji i Białorusi, ale także wszystkim ich sojusznikom, a zwłaszcza Chinom. Jak trafnie napisał kilka tygodni znany brytyjski konserwatywny krytyk wojennej polityki Borisa Johnsona, Peter HitchensAnglosasi wojują rękoma biednych Ukraińców z Rosją, bo są zbyt tchórzliwi, by wprost zadrzeć z Chinami. A dokładniej, można dopowiedzieć – z sojuszem rosyjsko-chińskim, stanowiącym zupełnie nową jakość, przede wszystkim geoekonomiczną.

 

Co ciekawe jednak, jeśli chodzi o Kaliningrad – pobrzękujący szabelkami nie zauważają jeszcze jednej sprzeczności w swych wymysłach. Oto bowiem na Białoruś mielibyśmy napadać, bo rzekomo jest słaba. A tymczasem Obwód Kaliningradzki jest w polskich mediach przedstawiany nieomal jako twierdza, jeden wielki obóz wojskowy, bez żadnych cywilów tylko ze złowieszczymi rakietami dzień i noc wymierzonymi we wszystkie cele w całej Polsce. No to zaraz, to na tę fortecę się chcą porywać z tą swoją armią złożona z samych niemal grubych generałów i wymuskanych karierowiczów bohatersko walczących z tartinkami i szampanem na NATOwskich bankietach? Gdzie tu sens, gdzie logika?

 

Ha, ale logiki, ni sensu nie ma. Poległy, choć przecież jeszcze nie udało się wepchnąć Polski do wojny.

 

U.ru: Joe Biden powiedział też, że przed rozpoczęciem specjalnej operacji wojskowej na Ukrainie Rosja była krajem XXI wieku, a teraz stała się krajem XIX wieku. Jednak w XIX wieku Warszawa i Anchorage były miastami Imperium Rosyjskiego... A poważnie, czy Ukraina nie jest dopiero początkiem „rosyjskiej re-konkwisty”?

 

KR: Cóż, Rosjanie mogą mieć taką nadzieję – choć oczywiście najlepiej by było, gdyby uspokojenie, neutralizację i denazyfikację u swych granic Rosja mogła uzyskać metodami pokojowymi. Wojna nie cieszy nikogo, oczywiście poza próbującymi na niej zarobić hienami – czyli tak jak obecnie NATO, amerykańskim kompleksem wojenno-przemysłowym, międzynarodowymi spekulantami finansowymi, którym zawdzięczamy obecną globalną podwyżkę cen energii, inflację, drożyznę i załamania gospodarcze. Krew przelewana w wojnach jest paliwem kapitalizmu i imperializmu i nic się pod tym względem, niestety, nie zmienia.

 

I nie, nie możemy zakładać, że po raz kolejny w ciągu ostatnich 250 lat Rosjanie pofatygują się nad Wisłę, by zrobić w Polsce porządek za samych Polaków. Byłoby to zresztą zupełnie nierozsądne, w końcu każdy naród ma swoje prawo do nieustającego popełniania głupstw na własny rachunek. Również i zmądrzeć musimy więc sami, nikt nas w tym nie wyręczy.

 

W jednym natomiast Joe Biden z pewnością ma rację – polityka, także polityka międzynarodowa wraca na swe klasyczne, realistyczne tory. To znaczy w realiach zachodnich oznacza to zerwanie z ostatnimi pozorami liberalnej demokracji, wolności słowa, wolności mediów i przekonań, zastąpionych już jawną oligarchią, cenzurą i zamordyzmem. Natomiast w sferze geopolitycznej – dobiegł końca okres amerykańskiej hegemonii, zastąpiony swobodną artykulacją własnych interesów przez te państwa, które stać na niezależność i które przez ostatnie dekady pracowały nad jej uzyskaniem i umocnieniem. Reszta zaś – po staremu zostaje pod amerykańskim butem, który choć coraz bardziej dziurawy, staje się zarazem coraz cięższy.

 

Dziękuję za rozmowę

Oleg Chawicz