Czy mamy mówić, że mieliśmy rację? To by było takie nieeleganckie... Ale mieliśmy.

Niewielka grupa komentatorów i analityków ostrzegała Ukraińców:

 

- że będą walczyć sami,

 

- że tzw. sojusze z Zachodem są nic nie warte,

 

- że grymasy w stylu „zygu-zygu zły Putinie, nic nam nie zrobisz, bo ci Amerykanie i Anglicy zabronili” – to ściąganie na siebie nieszczęścia.

 

I gdy okazało się, że po prostu mieliśmy rację – to jest to nasza wina? No cóż, niech będzie. Ale to wszyscy ci, którzy zachęcali i podżegali Ukraińców, także z Polski - mają krew ofiar tej wojny na rękach. Zadowoleni jesteście, fałszywi przyjaciele Ukrainy? Aha, i radzę się też zastanowić nad polskimi sojuszami i nad wołaniem „zyg-zyg” w Warszawie i w polskim necie.

 

Bieg do celu

 

Pomińmy tych sądzących, że za napisanie na FB „je…ć Putina!” należy im się co najmniej Virtuti. Resztą kierują motywy bardzo ludzkie i zupełnie zrozumiałe: współczucie, odruch stadny, sentymentalizm, lęk. Zwłaszcza pierwsze trzy wyrażają się najpełniej w stosunku do ukraińskich imigrantów. Jedna z największych grup wsparcia dla nich liczy na FB już 184 tysiące osób. Nawet biorąc pod uwagę, że sporą część członków stanowią Ukraińcy zainteresowani polską pomocą (i darami…) – to i tak wynik znaczący. Tymczasem analizując kwestię uchodźców – warto przypomnieć sytuację w Kosowie w 1999 r. Gdy bomby NATO spadały wówczas na Serbię – reszta świat została zbombardowana newsami o „straszliwym losie biednych Albańczyków” (których zbrojne ramię zajęte było chwilowo paleniem serbskich cerkwi). Albańczycy naród zaradny, gdy usłyszeli, że są biednymi ofiarami – złapali za walizki i rrrruuuu, jako nieszczęśni uchodźcy ruszyli milionową falą na Europę. Propagandzie to odpowiadało - bo uprawdopodobniło slogan o „serbskich czystkach etnicznych”. A miękkie serduszka odbiorców nie pozwalały im dostrzec, że to nie żadna ucieczka, tylko bieg do celu: lepszego życia na Zachodzie. Nb. tak właśnie zapuszczono tam sobie kosowską mafię.

 

Teraz dzieje się mniej więcej to samo z Ukraińcami. Skoro wpuszczamy bez ograniczeń, przywozimy, kwaterujemy, karmimy, utrzymujemy - to tylko głupi by nie przyjechał. Na grupach pomocy Ukraińcom czytam wzruszające apele w rodzaju „Matka z dwójką dzieci, 4 latka i 4 miesiące, utknęła w Czerkasach (180 km od Kijowa) rozpaczliwie oczekuje transportu do Polski, kto pojedzie???!!!!”. I ludzie się zgłaszają, że pojadą! 790 km od (obecnej) polskiej granicy! I nikt się nie zastanawia po jaki grzyb i czemu niby mamusia ta ucieka - na lotnisku wojskowym mieszka, jest majorem SBU? To niby co jej grozi? Nie, to nie jest pora na takie refleksje, więc imigranci życiowi i zarobkowi korzystają.Nic w tym zresztą dziwnego i niezrozumiałego. Kto bogatemu narodowi polskiemu zabroni! Zresztą, co się tyczy reakcji polskich – cóż, szok jeszcze nie minął, a zszokowanych nie polewa się przecież zimną wodą, tylko przykrywa kocykiem. Może sami kiedyś dojdą do siebie...

 

Kto bogatej Polsce zabroni!

 

Na razie nie ma miejsca na refleksję, ucichły narzekania na drożyznę, na inflację, na rosnące koszty życia. Niczyjego sprzeciwu nie budzi, gdy PKP zaraz po podwyżce cen biletów – oferuje darmowe przejazdy dla obywateli Ukrainy, na paszport, a więc nie dla żadnych uchodźców, tylko milionów już mieszkających w Polsce. Ludzie oddają własne domy, samochody. Piękne to, chrześcijańskie, samarytańskie, gdy daje się z prywatnego. Gdy rzecz jednak dotyczy rozdawnictwa publicznego, nieuchronnie obniżającego standardy i dostępność dla Polaków – odpowiedzialność każe wyrazić co najmniej wątpliwości. Jak niby mamy za to wszystko zapłacić? Po dwóch latach ograniczenia dostępności ochrony zdrowia w związku z polityką COVIDową – teraz szpitale mają być zamknięte dla Polaków, bo pierwszeństwo będą mieli obcy? I nie żadne ofiary, tylko leczeni i rehabilitowani za polskie składki zdrowotne ukraińscy żołnierze, a co gorsza nazistowscy ochotnicy z Azowa i innych oddziałów banderowskich. Czy naprawdę nas to stać – już nawet nie tylko na wydatki, ale po prostu na tak ślepą głupotę?

 

Ciężar zwycięstwa

 

Zdających takie pytania również znacznie ubyło. Część ukrainosceptyków zamilkła, przytłoczona masowością propagandy. Część – ze strachu. Że znowu zaczną zamykać, że zakrzyczą, pobiją, z pracy wyrzucą. Niektórzy pospiesznie zmieniają awatary, a jakiś odłam po prostu zwariował, nie mogąc udźwignąć… zwycięstwa. Bo przecież bądźmy poważni. Gdyby w tej chwili dogasał Donieck, a walki toczyły się na ruinach Ługańska – wówczas psa z kulawym fejsbukiem by to w Polsce nie obchodziło, życie toczyłoby się od kolejnej telewizyjnej awanturki do kolejnej podwyżki rachunków. I tylko tak zwani nasi udekorowaliby się flagami republik ludowych, puszczali rzewne pienia i łączyli w bólu, że no tak, cóż, znowu przegrywamy, wiadomo…  A zwycięstw unieść nie mogą. Nie mieści się niektórym w głowach, że można wreszcie bić, a nie być bitym. Że zamiast patrzeć bezradnie na sojusznicze samoloty porozbijane bez wyjścia z hangarów – widzimy te same pułki lotnicze panujące niepodzielnie w powietrzu. To nasi wrogowie są nareszcie bici i pokonywani, nie przyjaciele – i to jest za dużo, to nie do zniesienia dla bańki wiecznych przegrywów, krytyków i malkontentów.

 

Wszystkie te obciążenia: psychoza normalsów, zwyczajowe szkodnictwo władz, marnowanie polskich pieniędzy, zastraszenie i załamanie ostatnich rozsądnych – tylko podkreślają powagę sytuacji. A jednak nic z tego, co się wydarzyło i jeszcze wydarzy nie uzasadnia bynajmniej eskapizmu, przyłączania do bezmyślnego (niechby i szlachetnego) tłumu. Ostrzegaliśmy i mieliśmy rację w sprawie Ukrainy. Ostrzegamy i mamy rację w sprawie Polski.

 

Znów nie chcą nas słuchać. Ale ostrzegać nie przestawajmy. A zwycięstwo będzie po naszej stronie.

 

Konrad Rękas