Ameryka, Polska, świat po amerykańskich wyborach prezydenckich Rozmowa z red. Konradem Rękasem, przeprowadzona dla rosyjskojęzycznego portalu Ukraina.ru.

Panie Redaktorze, cztery lata temu był Pan jednym z niewielu analityków polskich, który deklarowali, że wybór Trumpa jest niekorzystny dla polskiej racji stanu. Czy nadal Pan tak uważa? 

 

Oczywiście i powiem więcej – tylko głupiec, ślepiec lub kłamca mógłby dziś twierdzić, że prezydentura Donalda Trumpa była korzystna dla Polski. Niestety, ale te cztery lata jeszcze przewyższyły wszystkie najgorsze oczekiwania i prognozy. Mogliśmy się spodziewać eksploatacji ekonomicznej – a uzyskaliśmy w praktyce kolonialny wyzysk, na czele z tragiczną dla polskiej gospodarki wieloletnią umową gazową oraz faktycznym wyłączeniem amerykańskich korporacji w Polsce z zakresu nie tylko nieśmiałych choćby reform systemu podatkowego, ale nawet codziennej kontroli. Zakładaliśmy wyraźniejsze zaakacentowanie dominacji politycznej – ale w najgorszych snach nie spodziewaliśmy się jednego pasma upokorzeń, od prezydenta RP stojącego jak uczniak przy biurku prezydenta Trumpa, bo Twitterowe chłostanie polskiego rządu przez przysłaną nam w roli ambasadora-gubernatora dominę. 

 

W nagrodę za swą wierną służbę USA i bezgraniczną, a jednostronną miłość do Trumpa, wyrażającą się inicjatywą stworzenia w Polsce Fort Trump – bazy/miasta jego imienia (a ostatnim, który dostąpił takiego zaszczytu w Polsce był… Józef Stalin) – polska klasa polityczna została dodatkowo i publicznie upodlona przez Amerykanów. I w podzięce za to znowu jeszcze bardziej się czołgała, ostatnio deklarując poniesienie nie tylko dalszych kosztów utrzymywania na naszym terytorium USArmy, ale też zgadzając się na faktycznie wyłączenie żołnierzy i personelu amerykańskiego w Polsce spod jurysdykcji naszego wymiaru sprawiedliwości. A takie przywileje ostatni raz na naszych ziemiach mieli niemieccy naziści podczas II wojny światowej.

 

Wszystko to zaś zgotował swoim zakochanym Polakom nie kto inny, tylko cudowny wujek Trump.

 

Prezydent RP Andrzej Duda pogratulował Joe Bidenowi w bardzo specyficzny sposób – nie wygrania wyborów, ale „udanej kampanii prezydenckiej”, wspomniał też o oczekiwaniu na decyzję Kolegium Elektorów. Jednak cztery lata temu wszystko było zupełnie inne. Czy centrala PiS rzeczywiście nie traci nadzieję na zwycięstwo Trumpa, czy to tylko niski poziom doradców Dudy i Kaczyńskiego?

 

Polski prezydent, premier, szef partii rządzącej – są tylko urzędnikami niższego szczebla w amerykańskim aparacie władzy na terytorium Polski i Europy. Czy w czasach kolonializmu jakiś brytyjski oficer zniżyłby się do informowania swego hinduskiego służącego kto akurat zasiadł na tronie Anglii? Podobnie więc i Polakom niczego ważnego nie mówią. Ułożą się w Waszyngtonie między sobą, przyślą nową ambasador, to się pan Duda z panem Kaczyńskimzameldują nowym panom. Wcześniej ani ich życzenia, ani wątpliwości nikogo nie interesują. 

 

A że od strony czysto wizerunkowej i dyplomatycznej to kompromitacja? No przecież nie pierwsza z udziałem tych panów. I tak dobrze, że z rozpędu nie pogratulowali Trumpowi, co zresztą nagminnie czynią media rządowe i PiS-owskie w Polsce. Z drugiej zaś strony co najmniej równie żenująca jest postawa tak zwanej opozycji, której jedyne, co przy tej okazji przyszło do głowy, do upomnienie prezydenta RP za niedostateczną czołobitność złożonego hołdu. Dobitnie pokazuje to, że jeśli chodzi o służalczość wobec Ameryki - główne partie polityczne III RP mogą co najwyżej brać udział w wyścigach do całowania pańskiej ręki.

 

9 listopada Andrzej Duda, podczas uroczystej ratyfikacji nowej polsko-amerykańskiej umowy wojskowej, wyraził nadzieję, że „nasze partnerstwo jest ponad politycznymi podziałami”. Czy uda się władzom Polski łatwo naprawić relacji z Bidenom, który podczas kampanii wyborczej wymienił Polskę wśród autorytarnych reżimów Europy Wschodniej, porównując ją z Węgrami, a nawet Białorusią?

 

Na pewno PiS-owskiej ekipie nie zabraknie chęci, to znaczy gdyby tylko nowa waszyngtońska administracja wyraziła takie życzenie – Jarosław Kaczyński ze Zbigniewem Ziobro natychmiast dokonaliby radosnego coming-outu, idąc na czele zorganizowanej przez rząd parady równości. Oczywiście też warto pamiętać, że cztery lata temu ta sama ekipa z opóźnieniem zareagowała na wybór Trumpa, swoje nadzieje wiążąc – o czym się do dzisiaj się nie wspomina – raczej z Hillary Clinton jako antyrosyjskim jastrzębiem wojny. Sporo czasu zajęło, zanim polska prowincja została przestawiona na nowe tory, na tyle jednak skutecznie, że przecież pamiętamy ochotnicze zgłoszenia polityków PiS (na czele z Antonim Macierewiczem) do udziału w kampanii antychińskiej. Teraz zapewne byłoby tak samo – pytanie tylko czy Joe Bidenowi potrzebni będą akurat Kaczyński z Morawieckim, mianuje wodzami polskiego plemienia jakichś innych tubylców czy w ogóle zadania noszenia ciężkich przedmiotów za amerykańskimi panami w Europie Wschodniej powierzy raczej równie gorliwym Litwinom, czy może wręcz tak intratnym dla swojej rodziny Ukraińcom.

 

Polacy mają leżeć w pokłonie i czekać, kiedy nowy bóg na ziemi pozwoli im wstać.

 

Przywódcy UE i większości jej państw, a także premier Wielkiej Brytanii gratulowali Bidenowi szczerze, żeby nie mówić służalczo. Czego oczekują od nowego prezydenta, a na co realnie UE i Wielka Brytania mogą liczyć ze strony od nowej amerykańskiej administracji?

 

Sytuacja Zjednoczonego Królestwa u progu BREXITu jest zdecydowanie odmienna, a właściwie nawet przeciwna niż Unii Europejskiej. Europejska formacja demoliberalna, na której lidera (już nawet ponadlokalnego) wyrósł Emmanuel Macron - wita w Joe Bidenie po prostu swojego ideowego kolegę, a w istocie reprezentanta kręgów decyzyjnych dla tego środowiska, mogąc liczyć na pełne wznowienie projektu globalizacyjnego, dyplomację po staremu rozgrywaną w klubach i na forach ekonomicznych, a nie na Twitterze. Europa brukselska chciałaby także i ma poważne dane by spodziewać się wycofania Ameryki z prób dezintegracji UE, rozsadzenia jej jakimś tam Trójmorzem, czyli małym kółkiem bezpośrednio zależnych od Waszyngtonu słabych państw środkowoeuropejskich, z udziałem Polski, Rumunii i krajów bałtyckich. To wreszcie szansa na zmniejszenie nacisku ekonomicznego traktującego zlokalizowane w Europie, zwłaszcza w Niemczech ośrodki korporacyjne i przemysłowe wprost jako konkurencję dla kompleksu przemysłowego Stanów Zjednoczonych, stojącego za prezydenturą Donalda Trumpa.

 

W zupełnie odmiennej sytuacji znajduje się premier UK, Boris Johnson, dla którego traktat i „szczególny sojusz” z USA stanowił wygodne alibi dla polityki BREXITU, choć jednak także obciążenie w stosunkach wewnętrznych. Nie można bowiem zapominać, że zapowiadane pełne otwarcie brytyjskiego rynku dla produkcji amerykańskiej, zwłaszcza rolnej i spożywczej silnie bulwersowało dotychczasowych popleczników BREXITU, czyli farmerów, a także ekologów krytykujących niskie normy i zagrożenie związane z genetycznie modyfikowaną żywnością made in USA. Nigdy też nie udało się do końca rozproszyć pogłosek, że ceną za nowy układ amerykańsko-brytyjski miałoby sprywatyzowanie na rzecz amerykańskich funduszy brytyjskiej publicznej służby zdrowia (NHS). Mimo jednak tych wszystkich zastrzeżeń Johnson lubił prezentować się dotąd jako niemal sobowtór Trumpa, co bardzo pasowało próżności angielskiego polityka, uważającego się ewidentnie za reinkarnację Churchilla, także w jego polityce atlantyckiej. W tym właśnie kontekście Johnson znalazł się w sytuacji złośliwego lizusa, który zakumplował się z największym chuliganem w szkole, żeby móc wyżywać się na innych uczniach – i właśnie po przyjściu na lekcje dowiedział się, że jego gorylatowego wspólnika wywalili do poprawczaka. 

 

Prezydentura Bidena oczywiście nie naruszy podstaw samych specjalnych relacji amerykańsko-brytyjskich, jednak może je skomplikować w wielu detalach. Nie jest wszak tajemnicą zaangażowanie prezydenta-elekta w utrzymanie irlandzkiego procesu pokojowego, a więc i domniemany sprzeciw wobec prób rozdzielenia Zielonej Wyspy pełną granicą po BREXICIE, nie mówiąc o próbach faktycznego obalenia Porozumienia Wielkopiątkowego poprzez ograniczenie uprawnień rządu krajowego Irlandii Północnej, co już zaczął realizować gabinet Johnsona. 

 

Zmiana w Białym Domu do pewnego stopnia może więc odwrócić hierarchię europejskich sojuszników Ameryki, choć rzecz jasna nie naruszy samej zasady amerykańskiej dominacji nad całą zachodnią i centralną częścią kontynentu.

 

Prezydent Rosji z kolei, odmiennie niż 2016 roku, nie spieszy się z gratulacjami dla nowego lokatora Białego Domu. To nie dziwi, skoro Biden w trakcie kampanii deklarował, że „Rosja jest głównym zagrożeniem dla Stanów Zjednoczonych”. Z drugiej strony Demokraci próbowali już przecież wspomóc ewentualną antyputinowską przewrotkę. Czy możliwa jest kolejna taka próba?

 

Paradoksalnie uważam, że Rosji wybór Bidena wyjdzie akurat na zdrowie. Z całym moim szacunkiem i sympatią do wielkiego narodu rosyjskiego – do prawdziwie gigantycznych dzieł jest on zdolny dopiero w sytuacji bezpośredniego zagrożenia. Nieco tylko upraszczając – wróg musi być już pod Moskwą, żeby Rosjanie otrząsali się ze swojej bierności (czasem nazywanej strategią defensywną, czasem dobrodusznością, a czasem nadmiernym słowiańskim optymizmem) i rzucali do prawdziwego, ostatniego boju o wszystko. W istocie większym zagrożeniem dla Rosji jest miękka infiltracja ze strony Zachodu, przynosząca znów fałszywe uspokojenia, że możliwa jest trwała koegzystencja bez rywalizacji. Oddala ona wprawdzie niepokój od zwykłych obywateli, ale przecież na powrót kusi elity by wrócić do swojej syntezy z finansjerą Zachodu, co pamiętamy z niesławnych czasów oligarchów. Tymczasem jasne sytuacje czynią nie tylko przyjaciół – ale i przeciwników, a czasem lepiej, by wszyscy nazywali się po imieniu, zamiast udawać zatroskanych „prawie sojuszników”.

 

Dopóki siły i interesy amerykańskie są na Ukrainie, w Pribałtice, sięgają na Zakaukazie i do Azji Środkowej, dopóki siły NATO-wskie i ciężki sprzęt stacjonują w Polsce i Rumunii – dopóty nie może być mowy o zrównoważonym współistnieniu amerykańsko-rosyjskim, bo w takim układzie Rosja zawsze może być przedmiotem ekspansji, spychanym do defensywy już bynajmniej nie dobrowolnej i skazanym na rolę mocarstwa drugiego, a może i trzeciego rzędu. Takie są bowiem strategiczne, geopolityczne interesy USA niezależnie od tego, czy przy okazji pan Trump i jego sponsorzy chcą przy rosyjskim udziale najpierw pokonać Chiny, czy pan Biden i jego wspólnicy spróbują dogadać się z Chińczykami, by zniszczyć Rosję. 

 

To jest już naprawdę gra na dużym poziomie złożoności – i niebezpieczeństwa. Prawdziwa Wielka Gra XXI wieku i może największa w ogóle w dziejach – stąd Rosja musi uczestniczyć w niej bez złudzeń i z jasno określonymi, twardymi celami. A piszę to głęboko wierząc, że nie tylko je osiągnie, ale będzie to także z pożytkiem dla mojej ojczyzny, Polski.

 

Szereg ekspertów wyrazili nadzieję, że za władzę Bidena uda się ukończyć projekt, który łączy Rosję i wielu krajów EU – chodzi o Nord Stream 2. Czy Pan podziela Pan taki optymizm?

 

W tym przypadku decydują jednak pieniądze, a dokładniej pieniądze… sponsorów kampanii prezydenckich w Stanach. W kraju rządzonym faktycznie przez wielkie korporacje to ich interesy mają priorytet- stąd zapewne przekonamy się czy ci, którzy wysunęli Bidena widzą w Nord Streamie 2 zagrożenie/konkurencję dla siebie czy też nie. 

 

Sprawa polityczna jest zatem wtórną, choć warto zauważyć, że o ile Trump sabotował Nord Stream 2 przeciw Europie, w tym zwłaszcza przeciw Niemcom, a także po prostu by uzyskać monopolistyczną pozycję amerykańskich surowców energetycznych, o tyle ekipa Bidena może znowu skupić się na w jakimś zakresie antyrosyjskim ostrzu blokowania tej inwestycji. Jeśli jednak nawet do tego dojdzie – to zapewne albo w formie bardziej zakulisowej niż twittersko-pałkarska pseudo-dyplomacja Trumpa, albo pod pretekstem np. prawoczłowieczych sankcji czy innych uzasadnień z typowego repertuaru globalnego obozu liberalnego, w tym amerykańskich Demokratów. Z pewnością jednak na brak zainteresowania projektem ze strony USA na miejscu zainteresowanych stron jeszcze bym nie liczył.

 

Biden wielokrotnie obiecał zwiększyć amerykańską pomoc militarną dla Ukrainy. Czy Pana zdaniem te obietnicy będą spełnione, a jeśli tak jak wpłynie to na eskalację konfliktu w Donbasie?

 

Jak pamiętamy – poprzednia zmiana w Białym Domu doprowadziła także do rotacji na stołkach w Kijowie. Można założyć, że prędzej czy później operacja ta zostanie powtórzona i teraz, a zatem pierwszą ofiarą Bidena może paść raczej Zełenski niż Donbas. Oczywiście, docelowo nie można wykluczyć eskalacji i przeciw Republikom Ludowym, także jako elementu szerszej strategii wciągania Rosji w bezpośredni konflikt – i zarówno Donieck i Ługańsk, jak i Moskwa powinny być na to gotowe.

 

Jednocześnie jednak istotniejsze dla sponsorów Bidena może okazać się na razie mocniejsze jeszcze niż dotąd uchwycenie samej Ukrainy i ostateczne wyeksploatowanie resztek tego upadłego państwa, by już ostatecznie podzielić się jego ziemią, zasobami i tanią siłą roboczą. Powtórzę: przecież pieniądze zainwestowane w kampanię Bidena muszą się zwrócić i jak to już w historii najazdów i okupacji bywało – znowu spłaci się je ukraińskim czarnoziemem.

 

Oczywiście, dla mieszkańców Ukrainy mogłaby to być może już ostatnia okazja, by jednak zrzucić jarzmo i wrócić do roli gospodarzy we własnym kraju. Jednak zapewne przygnieceni biedą, kłamstwem, korupcją i banderyzmem nie będą w stanie tego zrobić, co najwyżej służąc za mięso armatnie w tragicznej, bratobójczej wojnie czy to w Donbasie, czy może nawet wprost przeciw Rosji. I to już byłby ostateczny koniec historii Ukrainy, który mnie interesowałby tylko w zakresie zabezpieczenia interesów polskiej mniejszości na ziemiach ukradzionych, jak i polskiej własność na Kresach - lecz dla samych Ukraińców byłby jednak ciosem.  Ciosem, który mogłaby odwrócić jedynie Rosja. Tylko ile razy jeszcze w historii Rosja ma ratować Ukrainę bez czy nawet wbrew Ukraińcom?

 

No chyba, że i ich obudzi prezydentura Bidena. Czego mimo wszystko Ukrainie i Ukraińcom życzę.

 

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Oleg Chawicz