Nie odprawiam ani dziadów Wyklętych, ani rekolekcji przeciw nim. ŻW byli zjawiskiem pozbawionym znaczenia politycznego, nie jest też polityką zajmowanie się nimi dzisiaj.

 

Oczywiście, jednak, rytualne wymiany poglądów (z reguły trudne do nazwania dyskusjami, te bowiem oznaczały kiedyś coś więcej niż przeciwstawianie myślom sloganów) w okolicach 1. marca odbyć się muszą, choć przecież jeszcze przed rozpoczęciem ich uczestnicy mogliby ze 100-procentową trafnością trafić wszystkie padające z obu stron treści. Zwłaszcza z punktu widzenia prawdy historycznej i realizmu politycznego, młócka ta pozbawiona jest tym bardziej sensu, że  nie można skutecznie skonfrontować faktów z mitami, wiedzy z wiarą, analizy z emocjami.  Weźmy zresztą przykłady najprostsze z brzegu – zachowujący wstrzemięźliwość wobec kultu Żołnierzy Wyklętych domagają logiki i konsekwencji tam, gdzie ich nie uświadczysz. Bo przecież, dla przykładu powinno być:

 

1) albo legalizm i wyłączność rządu londyńskiego – albo NSZ,

 

2) albo Brygada Świętokrzyska - albo Wyklęci,

 

3) albo posłuszeństwo rządowi londyńskiemu - albo kontynuowanie walki,

 

4) albo  "Nil"  - albo  "Bury"  i  "Lalek".

 

Niemożliwe? To spójrzmy pokrótce:

 

Ad. 1

Cokolwiek by się bowiem nie wydawało ignorantom historycznym –  Narodowe Siły Zbrojne (najpierw w całości, a następnie przynajmniej w niescalonej części) nie stały bynajmniej na gruncie legalizmu rządu londyńskiego  – ale przeciwnie, czynnie występowały PRZECIW tej zasadzie, budując nie tylko alternatywę zbrojną wobec legalnego wojska polskiego, ale także odrębną administrację cywilną, gotową do przejęcia władzy na terenach polskich w przypadku pojawienia się sprzyjającej sytuacji (geo)politycznej. I nic w tym dziwnego, ni szczególnie zdrożnego.

 

Podczas wojny wszyscy uświadomieni politycznie rozumieli, że po jej zakończeniu nie będzie prostych powrotów na koniach dowolnej maści. Każdy wiedział, że władzę trzeba będzie chwycić, i to konfrontacyjnie wobec reszty chętnych – więc szykował się do tego nie tylko Londyn (zresztą wewnętrznie podzielony) i komuniści, ale właśnie NSZ, falangiści z Konfederacji Narodu, piłsudczycy z szeregów dowództwa ZWZ/AK i z własnych organizacji (OPW, KON). Liczono, że – niczym po Wielkiej Wojnie – rząd dusz podniesie się z próżni politycznej na odzyskiwanym śmietniku. Wszystko to okazało się, rzecz jasna, mrzonką, w realiach powojennych zamieniając w rozpaczliwą walkę nie tyle o życie, co późniejszą śmierć – nie mniej faktem pozostaje, że czczenie jednocześnie „londyńskiego legalizmu i wierności konstytucji” oraz przeczących im czynnie NSZ-towców, to jednak ahistoryczna aberracja.

 

Ad. 2

…bo przecież właśnie  Brygada Świętokrzyska NSZ stanowiła całkowite przeciwieństwo wyklętyzmu!  Zamiast siedzieć w lesie, czekać na przyjście Sowietów i ginąć w skazanym na niepowodzenie, samobójczym boju z nimi – po prostu sobie… poszła.

 

Zaprawdę, mało jest w dziejach Polski przykładów wojska i jego dowódców rozumiejących, że czasem mądrzej jest... nie walczyć. I za to również: Brygadzie, „Bohunowi- Dąbrowskiemu”  i całej Radzie Politycznej NSZ należy się szacunek szczególny.

 

Oczywiście, jeszcze rozsądniej byłoby nie mordować własnego Komendanta Głównego i zrealizować jego racjonalny plan polityczny, ale i tak Brygada Świętokrzyska była znacznie lepszym rozwiązaniem, niż siedzenie w lesie i los Wyklętych…

 

Ad. 3

Ów legalny, londyński rząd, na straży którego praw stali ponoć niezłomnie Wyklęci – wielokrotnie wzywał ich do zaniechania beznadziejnej walki, zakazywał kontynuowania zbrojnego oporu, a w swej najlegalniej legalnej formie ośrodka prezydenckiego – również kategorycznie opowiadał się przeciw jakiejkolwiek współpracy z obcymi, zachodnimi instytucjami wywiadowczymi.

 

Nie tyle więc komuniści działali przeciw legalizmowi polskiego Londynu (bo go po prostu w ogóle nie uznawali), tylko ci, którzy deklarując werbalnie posłuszeństwo – łamali wprost wydawane rozkazy i zakazy.

 

Że co, że często nie mieli wyjścia? No ale o to również chodzi! Nikt nie odmawia tragiczności położenia osób czy całych grup zagrożonych aresztowaniem, represjami i śmiercią, które decydowały się na rodzaj honorowego samobójstwa z bronią w ręku. Znowu jednak – nie był to wybór polityczny wówczas i  nie może to być opcja ideowo-wychowawcza dla całego narodu, którego postaw samobójczych uczyć zwyczajnie nie wolno.

 

Ad. 4

Samo pojęcie “Żołnierzy Wyklętych” (“Niezłomnych” itd.) w ogóle jest ujmowane coraz szerzej, nie obejmując już wyłącznie czynnych uczestników antykomunistycznego podziemia zbrojnego – choć przecież właśnie dla ich skrótowego nazwania termin ten został w 1993 r. wymyślony. Obecnie określa się tak coraz częściej wszystkich nieomal poddanych represjom w okresie stalinowskim – co nie ma formalnego sensu, ale pozwala na pewne spotęgowanie wrażenia masowości ruchu i większej skali zagadnienia. To zresztą też wciąż ten sam paradoks – bo z jednej strony niby mowa o osamotnionych, wyjątkowych jednostkach, których jednocześnie miały być setki tysięcy! Znowuż, jak nic wspólnego z logiką ma cały ten konstrukt!

 

Tymczasem rozróżnienie jest oczywiste – ani  Fieldorf, ani  Adam Doboszyński, ani nawet rotmistrz  Pilecki (mimo swych antykomunistycznych kontaktów wywiadowczych) Wyklętymi nie byli. Ba,  „Nil” był wręcz zdecydowanym przeciwnikiem podejmowania zbrojnych działań przeciw Sowietom i ich namiestnikom w Polsce.  Jeśli więc to on miał rację i uznajemy jego autorytet – to trudno zgodzić się jednocześnie z tym, że korzystne dla Polski miało być strzelanie do prawosławnych dzieci czy ukrywanie się przed milicją do ery średniego  Gomułki włącznie!

 

I tak dalej – dużo można by wyliczać przykładów alogiczności w całym tym kulcie, który oczywiście kultem wcale nie jest (tylko „naturalnym elementarnym szacunkiem” itp. Czyli kultem). Nikt jednak nie stara się tego wszystkiego uporządkować – bo raz, że w mniejszym chaosie pojęciowym podstawowe, rażące słabości tak prowadzonej polityki historycznej aż biłyby po oczach. A dwa - bałagan jest fajniejszy do maszerowania…

 

Wyklętyzm a dzisiejsza Polska

 

Podobnie nie ma też sensu prowadzić dyskusji na temat: Czy wyklętyzm miał sens? – bowiem znowu, to  w ogóle nie jest zagadnienie polityczne.  Pytanie brzmi raczej:  czy ma polityczny sens współczesny kult ŻW?  Jego nieliczni krytycy, wywodzący się z tradycji myśli konserwatywnej i endeckiej wyrażają obawę, że nie, jest to bowiem kolejny, pozbawiony oparcia w faktach mit insurekcyjny. Cóż, zwłaszcza wizualnie i emocjonalnie - na pewno (a ostatecznie kult ŻW to niemal wyłącznie emocje i estetyka). Tyle, że jednocześnie nie widać, by zwolennicy tego mitu mieli wywoływać jakieś powstanie.

 

Przeciwnie, wydają się być całkowicie zadowoleni z sytuacji, w jakiej obecnie znajdują się Polska i Polacy. Nie buntuje ich ani współczesny brak suwerenności, ani niesamodzielność Polski na arenie międzynarodowej, ani trudne warunki życia Polaków, ani obce wojska na terytorium RP. Ogólnie nic ich nie pobudza poza faktem, że 70 lat temu komuś zrobiono krzywdę. Krzywda wyrządzana Polsce dzisiejszej – kultu Wyklętych nie narusza ani w ogóle widać nie dotyczy…

 

Mówiąc brutalnie, ile marszów odbyło się 1. marca w Polsce pod hasłem:

"Idziemy szlakiem Wyklętych - nie chcemy amerykańskiej okupacji i izraelskiej dominacji!"?

Ano właśnie…

 

Skoro więc ani o Żołnierzach Wyklętych i ich upamiętnianiu nie da się spokojnie, racjonalnie rozmawiać, ani nic z ich czczenia realnie nie wynika dla Polski – czy można by ostatecznie założyć, że zostali już oni należycie opłakani i uszanowani i można się wreszcie zająć czymś poważnym i pożytecznym dla kraju i narodu?

 

Konrad Rękas

Konserwatyzm.pl