Jakie efekty daje traktowanie kierowców jak ludzi dorosłych.

 

 

Obserwując europejskie statystyki wypadków drogowych - od lat można szukać Polski w czołówce listy, a Zjednoczonego Królestwa w jej dole. Ponieważ z upodobaniem po obu krajach poruszam się z upodobaniem autem – przychodzi mi do głowy kilka możliwych wyjaśnień tego stanu rzeczy.

 

Właściwa strona drogi

 

- Phi, wielka mi filozofia…! – przerwą zapewne w tym miejscu uznając, że temat to na felieton wyjątkowo krótki i oczywisty. – Na pewno chodzi o drogi i kulturę jazdy! No owszem, to czynniki ważne, choć najlepiej znam tę część Wysp, która przez mieszkańców reszty zgodnie jest uznawana za zmorę dla kierowców. O ile bowiem szkockie szosy prowadzą przez należące do najpiękniejszych w Europie zakątki – to mają też cechy wielu tras górskich znanych z innych rejonów świata: są wąskie, kręte, strome, ogrodzone kamiennymi murkami, a nadto występują na nich systematycznie przewężenia, na których ustępowanie pierwszeństwa nie jest kwestią grzeczności, tylko kontynuowania podróży. Ba, każdy fan starego TOP GEAR wie też, że brytyjscy fani motoryzacji równie jak ich kontynentalni koledzy uwielbiają narzekać na absurdy drogowe i faszystowskie zapędy kolejnych gabinetów Jej Królewskiej Mości, wymyślających takie kwiatki, jak np…. buspasy na autostradach

 

To, co drogi szkockie (a także i inne trasy prowincjonalne w UK) wyróżnia na tle innych krajów – to nie tyle to, że są jakoś wyjątkowo dobre, tylko że ich sieć jest  niezwykle gęsta, nawet w pozornie niedostępne miejsca można dotrzeć na co najmniej kilka sposobów. Ponadto zaś – choć również jak i w Polsce prowadzą przez wsie –  nie są bynajmniej upstrzone znakami, ani radarami. Tzn. znaków pionowych niemal w ogóle (a te które się uchowały mają rozmiary przyprawiające kierowców z kontynentów o ból oczu) i to pomimo np. braku reguły, że skrzyżowanie znosi ograniczenie. Wszystko bowiem załatwiają  przepisy i oznakowanie poziome  (co bywa nieco kłopotliwe, kiedy spadnie te rytualne pół centymetra śniegu rocznie, i nie minęło jeszcze te 10 minut do wyjechania wszystkich solarek i pługów). Radary zaś i to w zatrzęsieniu absurdalnym występują, ale na autostradach, strzegąc tamtejszego nonsensownego ograniczenia prędkości do 70 mil na godzinę, wprowadzonego na próbę prawie pół wieku temu i pozostawionemu, ku utrapieniu właścicieli jaguarów i lotusów. Na pozostałych drogach kierowców się raczej przekonuje (hasełka „Twenty is plenty” w strefie zamieszkania, smutne buzie na radarach bezmandatowych we wsiach) niż karze.

 

…a biegi lewą ręką!

 

- No właśnie, przecież tam się jeździ wolniej! – zawołają ci, co wiedzą lepiej. Owszem. Wolniej i bardziej zachowawczo – bo są to cechy uwarunkowanie u kierowców równoleżnikowo. Mając jednak silniki 5,5 litra czasem jednak kierowane przez Szkotów i Anglików auta coś tam sobie rykną. Nie w prędkości bowiem rzecz – ale w  nietraktowaniu kierowców jak krzyżówki dzieci z przestępcami.  I to jest właśnie klucz do różnicy w statystykach – i różnic widocznych na drogach.

 

Wróćmy zresztą na chwilę do samych dróg, lepszych, gorszych, w miastach również mocno zatłoczonych. Co jeszcze zwraca na nich uwagę poza brakiem horrendalnej ilości znaków?  Nieobecność rond fazowych, jak również wynalazków w rodzaju rond węgierskich, czyli ze zjazdami zwężonymi do jednego pasa. Tak, korki są – ale wie się, że najpewniej i najszybciej rozładują je ronda BEZ TYCH IDOTYCZNYCH ŚWIATEŁ, gwarantujących tylko wieczne dopychanie kółek bez wyjazdu.  Yellow Box  – czyli strefa, na którą się nie wjeżdża żeby nie blokować skrzyżowanie nie jest tylko przepisem, ale faktem, namalowanym ładnie na jezdniach. Uliczki miejskie bywają  bardzo wąskie, w dodatku funkcjonalnie zwężone parkującymi  po obu stronach  autami – i jakoś nie ma problemu z przepuszczaniem nadjeżdżającego z naprzeciwka, jeśli to ja akurat, a nie on mam się gdzie na chwilę schować (a  parkuje się niemal wyłącznie kopertami, bo szkoda miejsca, więc albo się nauczysz, albo kup bilet autobusowy). Powtórzę – wypadków jest mniej, chociaż brakuje (?) podstawowych regulacji znanych z kontynentalnych kodeksów drogowych. Po pierwsze –  nie ma zasady prawej (ani lewej…) ręki. Skrzyżowania równorzędne, których jest multum na osiedlach domków (a inaczej niż w Polsce, w UK trudno raczej o blokowiska, niż o zabudowę tego typu) przejeżdża się nawiązując…  kontakt wzrokowy  z innymi użytkownikami drogi i uzgadniając kolejność drogą  telepatii. I to działa!

 

Dalej – zmienia się pasy. Na wspomnianych rondach, na przejściach, po wjechaniu na skrzyżowanie. Każdy wie, że tak wolno – więc  każdy uważa i może zachować się elastycznie. I stąd właśnie bierze się ta legendarna "kultura jazdy". To po prostu praktyka, rozsądek i doświadczenie -kształtowane w warunkach NIELABORATORYJNYCH.

 

 

Najpierw popatrz W PRAWO

 

I to jest najważniejsze – zwłaszcza w relacjach z pieszymi. Ile razy przyjadę po dłuższym pobycie w UK do Polski – nie mogę się nadziwić czemu ludzie marnują bez sensu czas stojąc przy pustych ulicach i czekając na zmianę świateł, chociaż przecież nikt nie jedzie, ani jechać nie ma zamiaru. Faktem jednak jest, że wprawdzie gospodarka brytyjska to już nie to co kiedyś – ale też kiedy już weźmie od obywateli podatki, to nie widzi już powodów, by łupić ich dalej.  Nie ściga się więc pieszych przechodzących na czerwonym  – bo to ich prywatna sprawa pod co ewentualnie wpadną. Jeśli przy okazji wpadnięcia uszkodzą komuś samochód albo sami zostaną uszkodzeni – to przecież jakoś się zainteresowani rozliczą. Naprawdę policja ma tu ciekawsze zajęcia (np. podwożenie pijanych do domów…), niż czajenie się na przejściach. W dodatku guziki przy światłach na żądanie działają naprawdę, a nie jak placebo (czyli jak w Polsce), zatem per saldo pieszy, który sobie po prostu skorzysta z luki między pojazdami – tylko wszystkim robi przysługę, bo mniej spowalnia ruch, niż pełna zmiana świateł. No dobra, ale czemu to jest bezpieczne?  Bo kiedy wiem, że pieszy ma swoje zbójeckie prawo wleźć mi kiedy chce na jezdnię – to się go spodziewam, uważam co się dzieje na chodniku i mogę zareagować.  A kiedy – tak jak u nas – mam wbite w głowę, że mi nie wejdzie, bo ni ma prawa, to widzę go niekiedy dopiero jak w tej durnej reklamie społecznej – dopiero turlającego się po masce mego wozu.

 

Co w UK zresztą byłoby mało prawdopodobne jeszcze z jednego powodu. Otóż kiedy już piesi grzecznie, zwłaszcza na dużych miejskich skrzyżowaniach są zdeterminowani, by jednak poczekać na zielone – to mogą owo skrzyżowanie pokonać, jak sama nazwa wskazuje NA KRZYŻ i  niemożliwe, by i pieszy, i skręcający samochód mieli zielone światło jednocześnie. Mała rzecz – a cieszy… Szybka zmiana świateł pozwala także na większą bezkolizyjność tych skrzyżowań, w których jadący z naprzeciwka nie mają bynajmniej zielonego jednocześnie, a więc mogą wykonywać manewr skrętu bez konieczności przepuszczania lub wymuszania (tak, tego w Polsce też się próbuje, tylko z taką częstotliwością, że można w korku założyć trzypokoleniową rodzinę…).

 

Jeśli do tego dodamy, że najczęściej na Wyspach zdarza mi się jeździć po Szkocji, gdzie obowiązuje drakońskie ograniczenie stężenie alkoholu we krwi –  zaledwie 0,5 promila!  (a nie 0,8 jak mają cholerni Anglicy…) – chyba już nawet besserwisserscy czytelnicy wyłapali o jaką kluczową różnicę i prawidłowość może chodzić.  O zostawienie kierowcom prawa podejmowania decyzji, o odpowiedzialność, którą wymusza się warunkami, a nie kodeksowymi zapisami. O techniczną możliwość reakcji, a nie wmawianie całej generacji kierujących, że nie muszą myśleć, bo droga oraz samochód automatycznie tudzież czarodziejsko zrobią to za nich.

 

Gdyby jeszcze znieśli te idiotyczne limity prędkości – to (biorąc pod uwagę także ceny samych samochodów i paliwa) byłyby to kraje niemal idealne. Co nie tylko zwolennikom motoryzacji – ale zwłaszcza jej przeciwnikom i strachajłom przedwypadkowym wszelkiej maści – przedkładam pod rozwagę.

 

See ye efter.

 

 

 

Konrad Rękas

Kierowca od lat 25